Kochani Czytelnicy Veganbandy! Chciałam pochwalić się Wam moją trzecią książką pt. Roślinna Kuchnia Polska wydaną przez Wydawnictwo Dwie Siostry🙂
Książka zawiera 100 przepisów podzielonych na 9 rozdziałów: Śniadanie do łóżka, Zupa lepsza niż w barze mlecznym, Obiad jak u mamy, Podwieczorek u babci, Kto ma rację, ten stawia kolację, Majówka na słodko, U cioci na imieninach, Witaminki dla rodzinki oraz Przepisy podstawowe, czyli z notatnika teściowej.
Każdy przepis opatrzony jest pięknym zdjęciem Katarzyny Cichoń. Razem z Kasią i Katyą Czarnecka (stylizacja) spędziłyśmy wspaniały i owocny czas na trzech sesjach zdjęciowych. Sami zobaczcie, jaki jest ich efekt;)
Gotując, kierowałam się głownie wspomnieniami, kuchnią mojej mamy i babci. Z mamą konsultowałam przepisy, przygotowując ich roślinne wersje, przeglądałam jej notatki. Część dań zweganizowałam już wcześniej i goszczą na naszym stole już od lat, wystarczyło więc je zebrać w jedno miejsce. Oto efekt, który, mam nadzieję, będzie dla Was kulinarna inspiracją. Poniżej kilka zdjęć z książki oraz z naszych niezapomnianych sesji zdjęciowych;)
Na koniec mam dla Was KONKURS. Chciałabym podarować egzemplarz mojej książki osobie, która w najciekawszy sposób opisze kulinarne wspomnienie ze swojego dzieciństwa;) Na komentarze czekam pod tym postem. Macie czas do poniedziałku 29 czerwca 2020, do godz. 12.
Edit: Książka trafi do AnFra za „kompot z Gdyni”;) Gratulacje!
Kulinarne wspomnienie z dzieciństwa. Moje dzieciństwo to bardzo odległe czasy bo lata 60 ubiegłego wieku, o rany jak to brzmi 🙂 To nie była wyszukana kulinarnie kuchnia. Ale pamiętam dobry zapiekany ryż z jabłkami u babci. Jak najbardziej wegański jak na tamte czasy 🙂 A u mamy pierogi leniwe posypane cukrem ze śmietaną, tym razem wegetariańsko 🙂 Kusi ta nowa książka bardzo, oj bardzo 🙂
Witaj Ido! Gratuluję Ci wydania trzeciej książki. Mam nadzieję, że
> trafi ona do szerokiej rzeszy Twoich czytelników. Jako mama dwóch
> małych alergików, którzy są łasuchami często korzystam z Twojej
> publikacji o słodkościach. Moje kulinarne wspomnienia z dzieciństwa to
> zapisana głęboko w sercu miłość mojego dziadka do mnie. Moi rodzice co
> roku w wakacje wysyłali mnie z Wielkopolski na kilka tygodni na wieś
> do dziadków w Górach Świętokrzyskich. Dla dziewczynki z miasta to
> zawsze była frajda posmakować wiejskiego życia. Moja babcia nie umiała
> tak mi okazywać miłości jak mój dziadek i właśnie z nim wiążą się te
> zapamiętane najbardziej smaki. Rutyną dziadka było wstawanie rano i
> dojenie krów. I ja zawsze jako pierwsza dostawałam od niego kubek
> jeszcze ciepłego i pachnącego mleka. Dziadek witał się ze mną szczerym
> uśmiechem, w jego oczach była cudowna miłość i akceptacja. Potem
> drapał mnie po policzku swoim kilkudniowym zarostem i podawał mi kubek
> mleka. Później było śniadanie. Zawsze był chleb pieczony własnoręcznie
> przez dziadka i masło przez niego robione lub twaróg, który robiła
> babcia. Do tego obłędnie pachnące pomidory, świeżo zerwane z krzaka i
> szczypior. Po śniadaniu był czas podpatrywania pracy dziadka w
> gospodarstwie. Pomagałam mu pielić grządki, zrywać truskawki i
> opychałam się nimi do bólu brzucha z przejedzenia. Razem wykopywaliśmy
> marchew na polu i jedliśmy świeżą, nie obraną, a jedynie solidnie
> wypłukaną w lodowatej wodzie prosto ze studni, w której mieszkał
> podstępny wodnik i dlatego dzieciom nie wolno było zaglądać do studni.
> Smak dzieciństwa to smak zrywanych prosto z krzaka porzeczek –
> czarnych, czerwonych i białych, które w mieście się nie pojawiały na
> targowiskach. To smak kłującego agrestu i z troską hodowanych przez
> babcię poziomek. W tych smakach dzieciństwa jest też zupa z młodych
> warzyw z dużą ilością świeżego kopru i gęstą śmietaną. To zapach i
> smak młodych ziemniaków gotowanych w mundurkach podawanych z masłem.
> Do tej galerii wspomnień z dzieciństwa może też trafić ciasto
> drożdżowe z kruszonką pieczone przez babcię lub jagodzianki. I na
> końcu tej listy są landrynki o smaku wiśniowym, obsypane cukrem
> pudrem, żeby się nie sklejały. Kiedy szłam z dziadkiem do sklepu po
> sprawunki, to zawsze dostawałam torebkę tych landrynek. Teraz nazywam
> je cukierkami miłości i dziadek zawsze mi je przynosi, kiedy
> potrzebuję z nim porozmawiać w moim sercu. Bo smaki dzieciństwa to
> smaki miłości bezwarunkowej zapisane w pamięci komórkowej serca…
> Smaki, które potem próbujemy lepiej lub mniej dobrze odtworzyć w
> dorosłym życiu, żeby się przybliżyć do tej miłości, którą otrzymaliśmy
> od dziadków. Dziadków już nie ma, ale ich miłość jest w pamięci
> naszych ciał i do niej wracamy i wtedy aktywujemy ją w sobie tym
> jedzeniem, jego smakiem i zapachem. To mogą być proste potrawy, ale
> przyprawione najważniejszą przyprawą świata – Miłością bezwarunkową.
> Oj rozczuliłam się solidnie. Pozdrawiam ciepło, Magda
Piękne zdjęcia i ciekawe przepisy. Chciałabym wypróbować 🙂 Jedną książkę już mam, byłoby super posiadać drugą:)
Trudno wybrać jedno wspomnienie….w kuchni zawsze pomagałam mamie i babci – uwielbiałam obierać cebulę i nie płakałam (teraz ryczę) i piec ciasta. Mam jedno drastyczne wspomnienie: mialam ulubione ciasto z jabłkami , którego przepis znałam na pamięć. Pewnego piątku gdy miałam 6 lat (mama stała obok i zmywała naczynia) ucierałam mikserem ciasto i w nieznany mi sposób wkręcił mi się dość gruby kosmyk włosów i wyrwał je z cebulkami. Od razu z rodzicami pojechałam do szpitala i wszyscy martwili się, że włosy nie odrosną. Ufff na szczęście mam dużo włosów 🙂 Ten wypadek przy pracy nie zraził mnie do gotowania i pieczenia.
Pamiętam ten smak bardzo wyraźnie. Leżały zawsze misternie ułożone w hurtowej ilości na talerzach. Zwinięte w rulony albo w tak zwaną chusteczkę. Kochane naleśniki. Naleśniki mojej babci. Idealnie miękkie ciasto, ser zawsze na słodko doprawiony wanilią albo jabłka prażone z cynamonem. Niby takie zwykłe, proste danie, które co jakiś czas gości pewnie w każdym polskim domu. Jednak te naleśniki kojarzą mi się z miłością, babciną czułością i hojnością, z jej dobrocią i cierpliwością. Jedzenia zawsze było pod dostatkiem, tak jak pod dostatkiem zawsze miałam pełnię uwagi babci, czas na rozmowy – a szczególnie te w kuchni w trakcie smażenia placków. Kulinarne doświadczenie? Dla mnie zawsze idą w parze ze wspomnieniami z dzieciństwa, emocjami…bo choćby nie wiem jak smaczne by było danie, przygotowanie go z miłością sprawia, że dopiero wtedy zyskuje pełnię smaku i aromatu.
Mialam 3 lata, mieszkałam wtedy u babci. Babcia pozwalała mi pomagać podczas gotowania. W kuchni był jeszcze taki stary, kaflowy piec. Zagniatamy z babcią makaron do rosolu (ja mialam swoją porcję w misce) i oczywiscie jak to dziecko – moje ciasto bylo wszędzie i miało mnóstwo cudownych dodatków np węgla😂😂😂 moja prababcia która obserwowała moje kulinarne wyczyny stwierdziła ze ona obiadu dzis jeść nie będzie 😉 a juz na pewno makaronu 😂😂😂
Mialam 3 lata, mieszkałam wtedy u babci. Babcia pozwalała mi pomagać podczas gotowania. W kuchni był jeszcze taki stary, kaflowy piec. Zagniatamy z babcią makaron do rosolu (ja mialam swoją porcję w misce) i oczywiscie jak to dziecko – moje ciasto bylo wszędzie i miało mnóstwo cudownych dodatków np węgla😂😂😂 Prababcia która obserwowała moje kulinarne wyczyny stwierdziła ze ona obiadu dzis jeść nie będzie 😉 a juz na pewno makaronu 😂😂😂
Gorące wakacyjne lato z mojego dzieciństwa. Mogłam mieć nascie lat albo mniej. Mieszkałam z rodzicami w domu babci na dużym gospodarstwie, gdzie było mnóstwo zwierząt, zieleni. Prawie wszystko co jadłam było robione z uprawianych warzyw, hodowanych zwierzątek przez babcię. Kochałam wakacje, bo wtedy m.in mogłam jeść fasolkę szparagową talerzami, wyjadać z garnka, a fasolka była nieziemska! Jedynej części związanej z fasolką, której nie lubiłam było obieranie jej. Wyobraźcie sobie, są wakacje, jestem w wolna od szkoły (pewnie klasy 1-3), jeszcze leżyę w łóżku, bo przecież nie muszę wstawać o 7, a właśnie jest ta godzina. Okno otwarte. I słyszę jak babcia woła moje imię z podwórka. Wstaję z łóżka, wychylam się przez okno i już wiem, że mam do obrania 3 litrowy garnek fasolki szparagowej na obiad. Bardzo tego nie lubiłam! Jak już wstałam, to chciałam się bawić, a nie obierać fasolkę!
U buni obiad jest o godz. 12, więc ona zaczyna gotowanie wczesnie, a wcześniej zbiera warzywa na obiad i oczywiście wczensie wstaje by zacząć ten piękny dzień. Kiedy fasolka obrana, a ja już się bawię, babcia gotuje fasolkę i robi to w najlepszy sposób w życiu. I podaje ją z bułką tartą podsmażaną na masełku. Zjadałam duży talerz i prosiłam o dokładkę. Koniecznie. Jak zaczęłam studiować, zrobiłam sobie fasolkę w akademiku i to był dramat. To nie smakowało tak jak fasolka mojej buni. Ani odrobinę! Więc kiedy przyjechałam do domu i siedzę u Jadzi na kanapie w kuchni, a ona gotuje, ja odpowiadam jej o mojej porażce. Pytam jak ona to robi, a ona zdradza mi swój sekret, by fasolka była lekko slodka, bez tej cierpkości, by była cudowna. Łyżeczka cukru. Jak w moim życiu staram się nie używać dużo cukru, ale jak robię fasolkę używam. Fasolka jest dobra, ale wciąż nie tak dobra jak buni, dlatego, zawsze jak do niej wracam, jem jej fasolkę. A bunia wie, że kocham jeść jej dużo, więc zawsze przygotowuje odpowiednią porcję 💛
Moje wspomnienie to też dom babci na wsi. Babcia smażyła nam Przysmak Świętokrzyski (nie wiem, czy jeszcze ktoś to pamięta) w ramach przekąski 😉 a na kolację pamiętam najbardziej „pierogi” z wiśniami (czyli takie pieczone drożdżówki), które jedliśmy z mlekiem jeszcze ciepłym od krowy. Tak wiem, nie wegańskie to wspomnienie, ale cóż zrobić 🙂 wracam do niego często…
Najbardziej pamiętam mleko prosto od krowy jeszcze cieplutkie, biały ser taki domowy, pieczone jabłka na blasze kuchni węglowej i podpłomyk z masłem dopiero zrobionym… Szkoda że moje dzieci tego nie zaznają…
W dzieciństwie byłam nazywana Tadzia Niejadzia. Moja mama od zawsze mówiła, że łatwiej mnie ubrać, niż nakarmić. Wtedy mnie to denerwowało, ale po latach uważam, że jest w tym sporo prawdy. Byłam bardzo wybredna jeśli chodzi o jedzenie, co zostało mi do dzisiaj. Nic mi nie smakowało, a kanapka z miodem w przedszkolu wywoływała dramaty i częste interwencje mamy, która ze spokojem tłumaczyła, że jej córka nie chce tego jeść. Oczywiście, kończyło się z różnym skutkiem. W domu wcale nie było lepiej. Ziemniaki z koperkiem, wątróbka, żeberka, chłodnik, zacierka, jajka i twaróg to tylko niektóre z wielu potraw, które nie trafiały w moje gusta. Sernik z rodzynkami na niedziele czy wizyty gości był przeze mnie „modyfikowany”, bo wydłubywałam z niego rodzynki, wystawiając cierpliwość mamy na próbę. Jedynie babcia miała do mnie podejście i z nią kojarzy mi się moja ukochana potrawa z dzieciństwa. Jest to makaron z truskawkami. Zawsze cieszyłam się na wakacje u babci na wsi, bo czekałam na wspólne zbieranie truskawek z krzaczka, robienie makaronu i w końcu jedzenie mojej ukochanej potrawy, która nigdy mi się nie nudziła. Pamiętam też, że bardzo chętnie pomagałam babci przy owocach i warzywach. Babcia widziała moje zainteresowanie i zawsze chętnie pokazywała i tłumaczyła, co można zrobić z truskawek, porzeczek, agrestu czy jabłek. Z niektórych jej rad korzystam do teraz, będąc na diecie roślinnej. Niestety, moja babcia już nie żyje i zostały mi po niej piękne wspomnienia. Zawsze, gdy widzę truskawki to myślę o niej i wracam do wspomnień z dzieciństwa.
Ciekawa rzecz- zwykle wszedzie smakuje dobrze, ale u babci najlepiej… i jakos tak sie sklada ze jako dziecko tez chetniej wcinalam obiad babci niz ten nagotowany przez mame… a babcie mialam wspaniałą, taką wiejską, prawdziwie stereotypową babcie- przy kości, w fartuchu domowym, wiecznie dziabiącą grzadki w ogródku, a przy tym oczytaną, wesołą i całkiem zakochaną w swoich wnukach. A wnuków tych miała prawie 20 sztuk. Pomimo to zawsze starala sie pamietac co kto lubi i kazdwgo ugoscic wg gustów. Na przykład dla mnie zawsze był na podorędziu „kompot z Gdyni” (taaak… chodzi o poczciwą, piękną dynię, i do dziś nie wiemy dlaczego mała wtedy całkiem Ania, postanowiła z pięknej dyni zrobic Gdynie… niemniej przyjęło się i do dziś kompot ten, z dodatkiem goździków, kojarzy mi się właśnie z babcią i tamtymi czasami). Niemniej, jak wspomniałam, babcia mieszkała na wsi… a tak, patrząc okiem typowego dziecka miasta ( już wtedy też z preferencjami wege), jadano niekiedy dziwaczne rzeczy. I zdażyło sie dnia pewnego, że podczas odwiedzin u babci, postanowiła ona poczestować nas czerniną (dla niewtajemniczonych- zupa z krwi kaczki). Obrzydlistwo! Tak pomyślałabym dzis. A wtedy, z perspektywy kilkulatka, byłam równie oburzona, gdy tylko uzyskałam odpowiedź na pytanie czymże jest owa czernina. I, jak to kilkulatek, niespecjalnie się namyślając oznajmiłam babci, ze ja LUDOJADEM nie jestem i na pewno tego jeść nie będę (chodziło mi o „mięsożerce” oczywiscie, ale reszta towarzystwa doszla do tego po dluzszej chwili). No cóż- jak sie okazało wygenerowalam tym stwierdzeniem najpierw konsternację, a potem salwe śmiechu. Ale ostatecznie moje stanowisko zostało potraktowane jak najbardziej poważnie i zawsze mialam co zjesc bedac u babci. Która zaśmiewała sie do łez, wpominajac jak własna wnuczka zrobiła z niej kanibala. Na szczescie babcia miala niesamowite poczucie humoru 😉 i gigantyczny dystans do otoczenia 😉
Gratuluję wygranej:) Poproszę o adres do wysyłki książki w prywatnej wiadomości:)
Dziekuje! Odpisalam poprzez messenger. Pozdrawiam.
OK:)
Jedną z radości mojego dzieciństwa były skrawki ciasta rzucane przez moją mamę na kuchnię węglową. Czekałam grzecznie aż zbrązowieją i pojawią się burchle. Mama czekała cierpliwie razem ze mną, a tacie czasami udawało się wyprosić ten smakołyk.
Pamiętam, gdy był gotowy nasza cierpliwość się kończyła i jeszcze gorący kwadracik przerzucaliśmy w palcach by szybko ostudzić i zanurzyć w nim zęby. Podpłomyki z ogniska mają już inny smak, trudno zastąpić je czymś innym.
Smaki z dzieciństwa? Cóż było ich wiele, ale najbardziej co pozostało w mojej pamięci i jest moim ulubionym letnim daniem do dziś to mleko zsiadłe i młode ziemniaczki z koperkiem. Tylko teraz smakuje zupełnie inaczej, niż wtedy. Dawniej.. mleko naturalne było kupowane na lokalnym bazarku i robione tak, aby w sposób naturalny schłodziło się w wodzie i zgęstniało. Jak mawiała moja mama jest idealne wtedy gdy „można je kroić nożem” i ziemniaczki . Małe okrągłe wykopane z ogródka nie obierane ale skrobane, zupełnie inaczej smakowały. Obowiązkowo do tego koperek, duża ilość, świeży zielony prosto z krzaczka. Od zawsze lubiłam warzywa zielone, ba i pozostało mi to do dziś. Ogromne ilości tzw. zielona pierzynka koperku, pietruszki, szczypiorku zawsze gości na moim talerzu:)
Moje kulinarne wspomnienie z dzieciństwa-hmmm trudno wybrać. Pamiętam jak byłam małą dziewczynką i razem z mamą bawiłam się w program kulinarny- ja udawałam dziennikarkę i jednocześnie byłam pomocnicą mojej mamy. Zadawałam jej pytania o przepis, produkty, co będziemy krok po kroku robić- tym o to sposobem zawsze co tydzień w soboty robiłyśmy razem ciasto, które gościło na niedzielnym stole przy okazji obiadu 🙂 Oczywiście razem z rodzeństwem siedzieliśmy przy piekarniku i obserwowaliśmy jak ciasto rośnie- dziecięca ciekawość zawsze brała górę! Dodatkowo pomagaliśmy też mamie w „zmywaniu naczyn”- wszelkie garnki z pozostałością kremu były wylizane na błysk! Nie mogę też nie spomnieć o wizytach na lokalnym ryneczku gdzie zaopatrywaliśmy się w świeże warzywa i owoce- ten zapach i atmosfera, coś wspaniałego! Niestety szkoda,że obecnie coraz więcej osób odchodzi od tego zwyczaju i wybiera robienie zakupów w hipermarketach- według mnie to nie jest to samo, a smak warzyw ze straganu pamięta się na długie lata…
Na ganku u babci – zdecydowanie pierogi z serem i miętą, taką świeżą, którą sama małymi, lekko przybrudzonymi łapaki zrywałam z krzaczka pod domem. Do tego śmietana, taka ze szklanej butelki i oczywiście cukier. Mimo upływu lat zawsze jak widzę mietę czuję smak tych pierogów. A, że spod ręki ukochanej babci – niestety nie do powtórzenia,
Myślę że wszystkie moje kulinarne wspomnienia z dzieciństwa wiążą się z moją mamą, która choć ma duże przywiązanie do kuchni tradycyjnej, to potrawy przygotowane z produktów z własnego ogródka zawsze miały niesamowity smak, jednak najbardziej pamiętam pieczenie placka drożdżowego, wokół którego zawsze panował pewien ceremoniał, wielka miska, długie zagniatanie a następnie oczekiwanie na wyrośnięcie ciasta i oczywiście spożywanie większości wypieku krótko po wyciągnięciu z pieca 😉
W dzieciństwie byłam raczej niejadkiem – z kilkoma wyjątkami! Kiedy na stole pojawiał się ryż z truskawkami prosiłam nawet o dokładkę! Do dziś to danie czaruje mnie smakiem i zapachem radości, lata i domu rodzinnego!
Mój smak dzieciństwa to babcine pierogi z jagodami, mięciutkie ciasto pierogowe a w środku pyszne zebrane z samego rana jagody z lasu do którego chodziliśmy na wakacjach na spacery. Babcia zawsze uśmiechnięta i kochająca.
AnFra gratuluję wygranej!:)